Tytuł tego artykułu wcale nie jest przewrotny czy prowokacyjny. Kilka razy wykonałam niepotrzebną pracę i dlatego sprawdzam niektóre umowy, zaczynając od samego końca.
Całkiem często zdarzają się sytuacje, że umowa ma dwie wersje językowe. Niekiedy jest to zrozumiałe, bo wynika z międzynarodowego kontekstu zawieranej transakcji lub ze standardów zagranicznej korporacji, do której należy nasz polski kontrahent, bywa jednak czasem, że powody są zaskakujące, ale nie ma negocjacyjnej przestrzeni, aby z nimi polemizować.
Jeśli dwujęzyczna umowa ma sens lub nie mam wystarczająco mocnej pozycji negocjacyjnej, aby takie rozwiązanie zakwestionować – to pierwszą rzeczą, na którą patrzę są… przepisy końcowe.
Stosuję takie podejście po kilku niemiłych doświadczeniach, gdy błędnie założyłam, że wersja polska lub angielska na pewno ma pierwszeństwo – a druga strona miała zupełnie inną koncepcję na naszą transakcję. Weryfikowałam na przykład wersję anglojęzyczną, a przy ostatnim paragrafie kontraktu okazywało się, że powinnam przeczytać tekst polski.
Jeśli umowa ma kilka stron, to frustracja nie jest duża, ale przy wielostronicowych dokumentach, nie jest to wcale miłe doświadczenie.
Czasem zdarza się także, że kontrahent podejmuje ogromny wysiłek, aby przetłumaczyć obszerną umowę, ale nie wystarcza mu już energii na podjęcie konstruktywnej decyzji – która wersja ma priorytetowy charakter, gdy powstaną językowe rozbieżność.
Dlatego w takiej sytuacji, zaczynam pracę od ustalenia, który język nas wiąże.
Nie mam absolutnie żadnych wątpliwości, że nawet najlepsze tłumaczenie jest ułomne i może prowadzić do wątpliwości i kontraktowych sporów. Często problemy interpretacyjne powstają w umowach pisanych tylko w jednym języku, a co dopiero, gdy mamy dwie rozbieżne wersje i nie wiadomo, na której powinniśmy się oprzeć.
Dlatego bez względu na to, czy to ja proponuję sporządzenie dwóch wersji językowych, czy dostaję taką propozycję od kontrahenta – zawsze pilnuję, aby była w kontrakcie klauzula pierwszeństwa. Czyli ustalenie, która wersja językowa determinuje sens i konsekwencje umowy.
Jakkolwiek kontrahenci mają czasem rozbieżne zdania co do tego, który język ma rozstrzygać o sensie i skutkach transakcji, to nigdy – naprawdę nigdy – nie spotkałam się z sytuacją, aby ktoś potrzebę takiego ustalenia zakwestionował. Rozmowa na ten temat przyjmowana była z zadowoleniem, że ten brak będzie uzupełniony. Dlatego uznaję takie postanowienie za standard, który służy interesom obu kontrahentów i go mocno pilnuję.
Drugą sytuacją, gdy umowę warto czytać od końca, jest scenariusz, gdy zawierasz kontrakt z kontekstem międzynarodowym.
Jeśli umowa zawierana i wykonywana jest w Polsce (jej przedmiot także w Polsce znajduje się), a stronami transakcji są podmioty polskie, to wybór prawa polskiego i właściwości sądów polskich nie będzie raczej przedmiotem rozmów, bo obaj partnerzy kontraktowi będą zainteresowani tym samym rozwiązaniem.
Jeżeli jednak Twoja transakcja będzie miała pewien element zagraniczny, na przykład:
- Twoim kontrahentem będzie podmiot z siedzibę poza Polską,
- umowa będzie zawarta lub realizowana za granicą albo
- dotyczyć będzie rzeczy (np. nieruchomości) zlokalizowanej w innym kraju,
to sytuacja już nie będzie standardowa. Dlatego także wtedy sięgam w pierwszej kolejności do przepisów końcowych umowy, aby zobaczyć co proponuje druga strona. Czy decyduje się na prawo i sądy polskie.
Data publikacji: 8 sierpnia 2022 rok
Autor: Małgorzata Fitrzyk-Barral